A na górze… przestrzeń! Przy dobrej widoczności można dostrzec nawet wierzchołki skał, między którymi zawieszony jest Basteibrücke. Akurat w tym terminie trafiam na imprezę historyczną w kostiumach z epoki, kiedy to na twierdzę najechali Szwedzi. Na terenie twierdzy porozstawiane namioty, w których owa szwedzka ludność przygotowuje poczęstunek, skóry, ozdoby. Niektóre wyroby można kupić, włącznie z jedzeniem. Jest sporo turystów, ale na tak dużym obiekcie w ogóle tego nie czuć. Zapominam o tym, że byłam zmęczona i wtykam nos do prawie wszystkich budynków, począwszy od studni – zdaniem pana Pavla punktem obowiązkowym. W międzyczasie kilkukrotnie odbywa się musztra szwedzkiego oddziału, zakończony głośnymi wystrzałami. Robi wrażenie!
Twierdza zajmuje mi jakieś 3h, ale z zadowoleniem stwierdzam, że widziałam chyba dość i mogę wracać. W windzie znowu zapominam zrobić zdjęcie, zaczynam się koncentrować na tym, że jestem głodna… Zamierzam wrócić na czeską stronę i zatrzymać się w jednej z restauracji po drodze, w której ponoć jest czeska kuchnia. Ostatecznie skręcam z głównej drogi bezmyślnie słuchając nawigacji, ale trafiam znowu na Hřensko, czyli nie jest źle. Tym razem podjeście do knajpek z drugiej strony rzeczki. Zajmuję stolik w takiej, gdzie menu powoduje u mnie oczopląs i niezdecydowanie oraz wyrzuty sumienia, że mam tylko jeden żołądek. Ale na dzień dobry jest problem – nie można płacić kartą. A mnie się gotówka prawie skończyła i na pewno na jedzenie nie wystarczy. Kelnerka uprzejmie tłumaczy, że w Hřensku jest problem z zasięgiem i nigdzie nie zapłacę kartą, ale tam o, kawałek dalej, jest bankomat, mogę wypłacić CZK i EUR, w knajpach przyjmują obie waluty. Idę do bankomatu. Okupuje go dwóch młodzieńców szwargoczących w języku, który kaleczy moje uszy. Nie rozumiem, jak wyjęcie gotówki z bankomatu może zajmować 10 minut?! Jestem głodna, szybciej!!! W końcu nadchodzi ten upragniony moment i... ja też mam problem z bankomatem. Wydaje tylko banknoty 1000 CZK lub 50 EUR. Nie potrzebuję tyle kasy w obcej walucie! To moja ostatnia obiadokolacja na wyjeździe, wystarczy mi 200 CZK do tego, co mi zostało w portfelu!
:( Koniec języka za przewodnika – na początku miasteczka, w budynku, w którym mieści się urząd, jest drugi bankomat! Hmmm jestem tak w połowie długości, między wczorajszą knajpą i drogą do pensjonatu, a bankomatem. Jeśli teraz wsiądę w auto i wrócę na moją wioskę, będę głodować. Jeśli bankomat nie wyda mi kasy, będę musiała wrócić po auto i jechać na około, szukając innego miejsca na obiad. I tak źle, i tak niedobrze. Ale niech będzie, zaryzykuję ten bankomat. I tu wygrywam z całą rzeszą turystów, którzy nie mają pojęcia o drugim bankomacie, sprytnie schowanym przed wścibskimi spojrzeniami.
:P Wracam zadowolona do tamtej uprzejmej kelnerki, chwaląc się sukcesem i w końcu zamawiam jedzonko. Tak, warto było! Jest godzina 18, słońce praży niesamowicie – jutro będę wyglądać jak raczek, ale na razie mnie to nie rusza. Jest cudnie! Zmęczona, ale szczęśliwa wracam do auta i po 20 minutach jestem w pensjonacie. Należy mi się chociaż piwo – w bufecie jest paru miejscowych, ale gospodyni wskazuje mi drzwi na ogród, gdzie będę mogła sobie posiedzieć sama w spokoju. Dziękuję jej za uprzejmość, nie spodziewałam się i tak dalej... I wtedy barman przynosi moje piwo i obdarza mnie zasłużonym komplementem: - Wyglądasz dzisiaj jak siedem nieszczęść... - Dziękuję. - To dobrze, czy źle? - Dobrze!
:D I znika. Towarzystwa dotrzymuje mi tylko kobyła za płotem u sąsiada. Cały stres z ostatnich tygodni schodzi. Dno szklanki. Schody do pokoju. Game over.Dzień 4 Zastanawiałam się, jak wykorzystać ostatni dzień, zanim wrócę do domu. Miałam auto, więc teoretycznie mogłam sobie pozwolić na jeszcze jeden kilkugodzinny wypad, zanim wyruszę we właściwą drogę powrotną. Ale w praktyce nie miałam siły, ani specjalnie ochoty gdzieś jeździć i odbywać znowu długie wędrówki. Dlatego odpuściłam – postanowiłam obrać trasę do domu, zatrzymując się tylko w dwóch punktach. Miały one być okazją do odhaczenia z listy kolejnych zamków Dolnego Śląska.
Kliczków mnie rozczarował. Może coś ominęłam, może źle podeszłam do tematu, może zmęczenie zrobiło swoje, ale wydaje mi się, że albo tam się jedzie do SPA, albo wcale. Na mapkach znalazłam informację, że przy zamku jest cmentarz koni – pomyślałam, że to ciekawe, nigdy nie byłam na cmentarzu dla koni, ani dla innych zwierząt. Więc znalazłam ścieżkę i poszłam... 3 tablice, z czego jedna nieczytelna, a najnowsza chyba z 2012 roku. Szkoda zachodu.
Drugi na trasie był zamek Grodziec. I choć może nie był tak reprezentacyjny, jak Kliczków, to moim zdaniem był ciekawy. W kilku miejscach można obejrzeć pozostałości po malowidłach na ścianach oraz całkiem ładną salę rycerską. Plusem też były zorganizowane atrakcje dla dzieci a od pani w kasie usłyszałam, że jutro zaczyna się pierwszy turnus kolonii i dzieci przyjadą na tydzień. Dobry pomysł i dobre miejsce, dużo zieleni wokół zamku, także nie brakuje możliwości na zorganizowanie im różnych zajęć. Wąskie korytarze i niskie stropy trochę mnie przyhamowały, jeśli chodzi o zaglądanie w każdy kąt (nie chciałam się zaklinować i mam lekką klaustrofobię), ale dla dzieci na wakacje z duchami wręcz idealne!
Tip: w kasie przy bramie wejściowej można płacić tylko gotówką. Ale jest jeszcze druga kasa na dziedzińcu i tam już płatności kartą są możliwe. Tam właśnie kupowałam bilet, którego jednak nikt nie sprawdzał przy żadnym z dwóch wejść do samego zamku...
:?: Kasa na dziedzińcu to również sklepik z pamiątkami i bufet w jednym - jedzenie wynoszone jest na zewnątrz, można usiąść przy dużych drewnianych stołach, pod daszkiem. Pachniało zacnie, wyglądało przyjemnie, ale ja mam dzisiaj obiad w domu. Wracam. Chciałabym potem jeszcze trochę odpocząć.
;)
Brawo, bardzo sympatyczna wyprawa. Miałem przyjemność odwiedzać te miejsca jako nieletni, po niemieckiej stronie (górki i mostki między skałami), jeszcze w poprzedniej erze (DDR). A to wszystko w ramach spływu Elbą, od granicy czeskiej, aż za Drezno (a później przejazd na inne rzeki, a ostatecznie kanały wokół Berlina). Ale nie mieliśmy takich ładnych kolorowych kajaków, tylko szmaciano-drewniane Jantary czy Neptuny. Metalowy mostek pamiętam, może nawet dokładnie ten co jest na jednym z Twoich zdjęć. Pamiętam, bo jakaś dobrze odżywiona pani spojrzała w dół przez kratki i się zacięła, skutecznie blokując nas na cypku skały na kilkanaście minut, aż udało się ją odspawać od poręczy i przepchnąć z kładki
;-)Styranie się po górach to dobry detox, a barman do dość mętny sposób chciał Ci komplement sprawić, że poprzedniego dnia wyglądałaś conajmniej pozytywnie
;-)
Dzięki @BrunoJ widzę, że dobrze się zrozumieliśmy (ostatnie zdanie)
:) Koszty w terminie weekendu Bożego Ciała: Noclegi - były po ok. 300zł, ale zwróciło się 50zł z kodu
:) Paliwo - ok. 230zł za przejechane równo 750km Zwiedzanie - bilety na łódki 140 CZK + 12 EUR wstęp do twierdzy Parkingi - 20 CZK przy Panskiej skále, 120 EUR całodniowy w Hřensku + wyżywienie Przy samym moście Bastei też jest fragment terenu wydzielony i biletowany ale uznałam, że nie warto i nawet nie pamiętam, ile sobie życzyli. W okolicy jest wystarczająca ilość punktów widokowych i ścieżek.
Nie rozumiem, jak można cztery dni błądzić w poszukiwaniu przejścia, które, jak wszyscy wiedzą, znajduje się w szafie. Ale może i dobrze, bo dzięki temu powstała ta relacja
:) .
Widzisz, tak się właśnie kończą wyjazdy bez odpowiedniego przygotowania i planowania. Nie przyszło mi wcześniej do głowy, żeby zapytać na forum: "gdzie ta szafa?", ani "którędy do Narnii?"... Mądry Polak po szkodzie.
:D
antaresWidzisz, tak się właśnie kończą wyjazdy bez odpowiedniego przygotowania i planowania. Nie przyszło mi wcześniej do głowy, żeby zapytać na forum: "gdzie ta szafa?", ani "którędy do Narnii?"... Mądry Polak po szkodzie.
:D
oj, to nie te skałki! aby szukać (a raczej hledat) bramy do Narni lepsze jest Skalní Město Adršpach ;)
antaresWidzisz, tak się właśnie kończą wyjazdy bez odpowiedniego przygotowania i planowania. Nie przyszło mi wcześniej do głowy, żeby zapytać na forum: "gdzie ta szafa?", ani "którędy do Narnii?"... Mądry Polak po szkodzie.
:D
oj, to nie te skałki! aby szukać (a raczej hledat) bramy do Narni lepsze jest Skalní Město Adršpach
;)
A na górze… przestrzeń! Przy dobrej widoczności można dostrzec nawet wierzchołki skał, między którymi zawieszony jest Basteibrücke. Akurat w tym terminie trafiam na imprezę historyczną w kostiumach z epoki, kiedy to na twierdzę najechali Szwedzi. Na terenie twierdzy porozstawiane namioty, w których owa szwedzka ludność przygotowuje poczęstunek, skóry, ozdoby. Niektóre wyroby można kupić, włącznie z jedzeniem. Jest sporo turystów, ale na tak dużym obiekcie w ogóle tego nie czuć. Zapominam o tym, że byłam zmęczona i wtykam nos do prawie wszystkich budynków, począwszy od studni – zdaniem pana Pavla punktem obowiązkowym. W międzyczasie kilkukrotnie odbywa się musztra szwedzkiego oddziału, zakończony głośnymi wystrzałami. Robi wrażenie!
Twierdza zajmuje mi jakieś 3h, ale z zadowoleniem stwierdzam, że widziałam chyba dość i mogę wracać. W windzie znowu zapominam zrobić zdjęcie, zaczynam się koncentrować na tym, że jestem głodna…
Zamierzam wrócić na czeską stronę i zatrzymać się w jednej z restauracji po drodze, w której ponoć jest czeska kuchnia. Ostatecznie skręcam z głównej drogi bezmyślnie słuchając nawigacji, ale trafiam znowu na Hřensko, czyli nie jest źle. Tym razem podjeście do knajpek z drugiej strony rzeczki. Zajmuję stolik w takiej, gdzie menu powoduje u mnie oczopląs i niezdecydowanie oraz wyrzuty sumienia, że mam tylko jeden żołądek. Ale na dzień dobry jest problem – nie można płacić kartą. A mnie się gotówka prawie skończyła i na pewno na jedzenie nie wystarczy. Kelnerka uprzejmie tłumaczy, że w Hřensku jest problem z zasięgiem i nigdzie nie zapłacę kartą, ale tam o, kawałek dalej, jest bankomat, mogę wypłacić CZK i EUR, w knajpach przyjmują obie waluty.
Idę do bankomatu. Okupuje go dwóch młodzieńców szwargoczących w języku, który kaleczy moje uszy. Nie rozumiem, jak wyjęcie gotówki z bankomatu może zajmować 10 minut?! Jestem głodna, szybciej!!!
W końcu nadchodzi ten upragniony moment i... ja też mam problem z bankomatem. Wydaje tylko banknoty 1000 CZK lub 50 EUR. Nie potrzebuję tyle kasy w obcej walucie! To moja ostatnia obiadokolacja na wyjeździe, wystarczy mi 200 CZK do tego, co mi zostało w portfelu! :(
Koniec języka za przewodnika – na początku miasteczka, w budynku, w którym mieści się urząd, jest drugi bankomat! Hmmm jestem tak w połowie długości, między wczorajszą knajpą i drogą do pensjonatu, a bankomatem. Jeśli teraz wsiądę w auto i wrócę na moją wioskę, będę głodować. Jeśli bankomat nie wyda mi kasy, będę musiała wrócić po auto i jechać na około, szukając innego miejsca na obiad. I tak źle, i tak niedobrze. Ale niech będzie, zaryzykuję ten bankomat.
I tu wygrywam z całą rzeszą turystów, którzy nie mają pojęcia o drugim bankomacie, sprytnie schowanym przed wścibskimi spojrzeniami. :P
Wracam zadowolona do tamtej uprzejmej kelnerki, chwaląc się sukcesem i w końcu zamawiam jedzonko. Tak, warto było!
Jest godzina 18, słońce praży niesamowicie – jutro będę wyglądać jak raczek, ale na razie mnie to nie rusza. Jest cudnie!
Zmęczona, ale szczęśliwa wracam do auta i po 20 minutach jestem w pensjonacie. Należy mi się chociaż piwo – w bufecie jest paru miejscowych, ale gospodyni wskazuje mi drzwi na ogród, gdzie będę mogła sobie posiedzieć sama w spokoju. Dziękuję jej za uprzejmość, nie spodziewałam się i tak dalej... I wtedy barman przynosi moje piwo i obdarza mnie zasłużonym komplementem:
- Wyglądasz dzisiaj jak siedem nieszczęść...
- Dziękuję.
- To dobrze, czy źle?
- Dobrze! :D
I znika. Towarzystwa dotrzymuje mi tylko kobyła za płotem u sąsiada.
Cały stres z ostatnich tygodni schodzi.
Dno szklanki. Schody do pokoju.
Game over.Dzień 4
Zastanawiałam się, jak wykorzystać ostatni dzień, zanim wrócę do domu. Miałam auto, więc teoretycznie mogłam sobie pozwolić na jeszcze jeden kilkugodzinny wypad, zanim wyruszę we właściwą drogę powrotną. Ale w praktyce nie miałam siły, ani specjalnie ochoty gdzieś jeździć i odbywać znowu długie wędrówki. Dlatego odpuściłam – postanowiłam obrać trasę do domu, zatrzymując się tylko w dwóch punktach. Miały one być okazją do odhaczenia z listy kolejnych zamków Dolnego Śląska.
Kliczków mnie rozczarował. Może coś ominęłam, może źle podeszłam do tematu, może zmęczenie zrobiło swoje, ale wydaje mi się, że albo tam się jedzie do SPA, albo wcale. Na mapkach znalazłam informację, że przy zamku jest cmentarz koni – pomyślałam, że to ciekawe, nigdy nie byłam na cmentarzu dla koni, ani dla innych zwierząt. Więc znalazłam ścieżkę i poszłam... 3 tablice, z czego jedna nieczytelna, a najnowsza chyba z 2012 roku. Szkoda zachodu.
Drugi na trasie był zamek Grodziec. I choć może nie był tak reprezentacyjny, jak Kliczków, to moim zdaniem był ciekawy. W kilku miejscach można obejrzeć pozostałości po malowidłach na ścianach oraz całkiem ładną salę rycerską. Plusem też były zorganizowane atrakcje dla dzieci a od pani w kasie usłyszałam, że jutro zaczyna się pierwszy turnus kolonii i dzieci przyjadą na tydzień. Dobry pomysł i dobre miejsce, dużo zieleni wokół zamku, także nie brakuje możliwości na zorganizowanie im różnych zajęć.
Wąskie korytarze i niskie stropy trochę mnie przyhamowały, jeśli chodzi o zaglądanie w każdy kąt (nie chciałam się zaklinować i mam lekką klaustrofobię), ale dla dzieci na wakacje z duchami wręcz idealne!
Tip: w kasie przy bramie wejściowej można płacić tylko gotówką. Ale jest jeszcze druga kasa na dziedzińcu i tam już płatności kartą są możliwe. Tam właśnie kupowałam bilet, którego jednak nikt nie sprawdzał przy żadnym z dwóch wejść do samego zamku... :?: Kasa na dziedzińcu to również sklepik z pamiątkami i bufet w jednym - jedzenie wynoszone jest na zewnątrz, można usiąść przy dużych drewnianych stołach, pod daszkiem. Pachniało zacnie, wyglądało przyjemnie, ale ja mam dzisiaj obiad w domu.
Wracam.
Chciałabym potem jeszcze trochę odpocząć. ;)
KONIEC